2019-05-05

Cesarskie Miasto Hue

 

 

Poczuj luz

Nasza przygoda zmieniła nieco charakter, stała się zmotoryzowana! W Da Nang usłyszeliśmy zew wolności i wypożyczyliśmy motor. Co prawda najpierw na 10 dni, ale z możliwością przedłużenia gdyby nam się spodobało podróżowanie z wiatrem we włosach (a raczej w kask). Oprócz niezależności jakie dają dwa kółka, skusiła nas też pogłoska, że trasa między Da Nang, a Hue należy do jednych z najbardziej malowniczych w całym Wietnamie. Jadąc nadmorskimi klifami musieliśmy przyznać, że coś w tym jest.

I tak po 150 kilometrach nadmorskiej drogi, naszym oczom ukazało się ono:  Hue - sam środek Wietnamu, dawna stolica cesarzy.  Dziś niby niepozorne miasto, a tak pozytywnie nas zaskoczyło! Przyjechaliśmy tam zwiedzić Cesarską Cytadelę i opuszczony park wodny, nie mając specjalnych oczekiwań co do samego miasta. Hue wciągnęło nas jednak swoją luzacką atmosferą! Jak na miasto z tak bogatą historią i zabytkami aż dziw bierze, że nie jest obleganym, turystycznym molochem. Na ulicach (a nawet w głównych atrakcjach) rzadko widzi się białe twarze, życie uliczne tętni od świtu do późnej nocy, lokalne knajpki pękają w szwach, nadrzeczny deptak pełen jest spacerowiczów. Centrum życia nocnego stanowi ulica Pho Di Bo Nguyen Dinh Chieu , która została zmodernizowana i przerobiona na deptak pod ruch turystyczny (i jest jedynym miejscem, gdzie widzi się sporo białasów), ale dzięki przeprowadzonym pracom stała się przede wszystkim modnym miejscem dla mieszkańców, którzy tam masowo piją, jedzą i śpiewają karaoke do północy.

Dla nas była tym bardziej atrakcyjna, bo aby się na nią dostać musieliśmy przejść przez groblę łączącą dwa brzegi miasta. Mieszkaliśmy nieco na uboczu, w małym guesthousie gdzie na dzień dobry dostaliśmy mapkę okolicy z ręcznie zaznaczonymi mniej oczywistymi atrakcjami i wskazówkami gdzie zjeść lokalne smakołyki, gdzie zatankować motor, gdzie obejrzeć zachód słońca itp. Całą mapkę omówił z nami nasz sympatyczny host, podpowiadając nam też gdzie mamy chodzić na kawę i śniadania - czyli, który stragan na ulicy jest tym zaprzyjaźnionym ;) Spędzając poranki na małych zydelkach pod brezentem na ulicy, z kawą i bułą w dłoni za oszałamiające 15k dongów od łebka, mogliśmy przekonać się jak wygląda poranek typowego Wietnamczyka. Przekonaliśmy się też jak wygląda stół typowego mieszkańca Hue (Huewianina?) kosztując lokalnych specjałów z ryżowej mąki i krewetek. Lekkie, delikatne w smaku i pyszne! 

Czasami trafia się na miejsca, gdzie od razu można poczuć się swobodnie i Hue zdecydowanie jest takim miejscem! Jest to tym bardziej zaskakujące, że na pierwszy rzut oka nie różni się niczym od pozostałych wietnamskich miast. Też trzeba uważać, żeby nie zabił Cię skuter, chodniki zastawione są stołeczkami, straganami i motorami, a na wąskich domach wszędzie wiszą kable i brzydkie szyldo-reklamy. Jest jednak coś swojskiego w tym całym rozgardiaszu, coś autentycznego, co sprawia, że wystarczył jeden wieczorny spacer deptakiem Nguyen Dinh Chieu i wizyta na targu nocnym pod mostem aby poczuć się prawie jak lokals.

 

W domu królów - Cesarska Cytadela

Hue było stolicą Wietnamu przez cały XIX wiek, aż do ogłoszenia niepodległej republiki w 1945 r. Mieli tu swoją siedzibę i grobowce ostatni cesarze z dynastii Nguyen (co ciekawe nazwisko Nguyen nosi ok. 40% Wietnamczyków :P ) stąd obecność w mieście wielu zabytków, w tym najsłynniejszego z nich - Cesarskiej Cytadeli. Dawne fortyfikacje i pałace cesarzy niestety bardzo ucierpiały w trakcie wojny wietnamskiej (miasto było strasznie zbombardowane), ale i tak zrobiły na nas kolosalne wrażenie. 

Cytadela jest ogromna, można tam spędzić ładnych parę godzin i to z przyjemnością! Została zbudowana na początku XIX wieku i składa się z całego kompleksu zabytków. Za murami i fosą mieszczą się więc nie tylko pałace Purpurowego Zakazanego Miasta gdzie mieszkała rodzina cesarska, ale też świątynie, pawilony dla urzędników, reprezentacyjne place, ozdobne bramy, stawy i ogrody. Czyli wszystko co cesarzom było do szczęście potrzebne. I chociaż wiele budowli nie zachowało się do naszych czasów (przez wojnę ze 148 budynków ocalało tylko 20!) spacer po cytadeli pozwala zajrzeć w głąb wietnamskiej kultury dworskiej - świata, którego odkąd komuniści są u władzy, już nie ma.

Cieszyła nas możliwość obcowania z zupełnie innym stylem architektonicznym i działami sztuki, a dzięki temu, że cytadela jest rozległa, można kontemplować je w spokoju. Wielokrotnie w odwiedzanych zakątkach byliśmy zupełnie sami, w innych trzeba walczyć z grupkami (głównie chińskich) turystów - zwłaszcza tam gdzie da się wejść do środka budynków. Zachowanych jest kilka wnętrz - misternie dekorowanych i skąpanych w złocie i czerwieni, co daje tylko próbkę z jakim przepychem musiały być wykończone pałace w czasach swojej świetności. 

Nam najbardziej podobały się ogrody na tyłach Purpurowego Zakazanego Miasta. Klimatyczne zakątki, wśród stawów i małych pawilonów gdzie wypoczywał cesarz z rodziną, pełne są ukochanych przez Wietnamczyków rzeźb z krzewów i drzewek bonsai.  Małe ogrodowe pawilony są często puste więc można w nich chwilę odpocząć od upału i innych turystów, przy okazji wyobrażając sobie jak mogło wyglądać życie codziennie królewskiej rodziny. 

Wychodząc z Cytadeli byliśmy świadkami śmiesznej sceny. Zawsze myśleliśmy, że to Azjatyccy turyści są najbardziej przypałowi, póki nie zobaczyliśmy grupy kilkudziesięciu Europejczyków ubranych w takie same, owockowe stroje. Motyw owoców jest popularnym wzorem na turystycznych ciuchach sprzedawanych jak Wietnam długi i szeroki. Wielu turystów je kupuje, więc często widzieliśmy białych ubranych od stóp do głów w banany albo arbuzy. Ale namówić całą grupę żeby się w nie zaopatrzyła, a do tego ubrała się w nie tego samego dnia, to trzeba być jajcarskim mistrzem. Uszanowanko! 

 

W grobowcach królów - grób Tu Duc'a

Jeśli myślicie, że cytadela była zbudowana z rozmachem, to zaczekajcie aż zobaczycie groby… W Hue jest 11 zabytkowych grobowców, niestety nie mieliśmy czasu (ani kasy, bo wejścia są dosyć kosztowne ok. 100k dongów za bilet) aby zwiedzić je wszystkie. Na szczęście z bogatego wyboru różnych mauzoleów, nasz host polecił nam grób Tu Duc'a - ostatniego suwerennego cesarza Wietnamu (rządził zanim kraj całkowicie podporządkowali sobie Francuzi). Grobowiec Tu Duc'a jest największy, najbardziej kunsztowny i najlepiej zachowany, więc zobaczyć go, to jak zobaczyć je wszystkie - powiedział nam nasz gospodarz, więc musimy wierzyć mu na słowo. Z resztą przewodniki też wymieniają grobowiec Tu Duc'a na pierwszym miejscu. Pojechaliśmy tam, myśląc, że zobaczymy kamienny klocek-mauzoleum, trochę kwiatów i posągów i tyle. Co aż tak wyjątkowego może być w grobie? No cóż może…sztuczne jeziora, wyspy, ogrody, świątynie, park, pałacyk… ? Trochę szczęka nam opadła.

Trzeba przyznać, że Tu Duc miał i fantazję i pieniądze, bo sam zaprojektował dla siebie rozległy park z całym kompleksem świątyń otaczających główne miejsce spoczynku. Podobno koszty budowy i związane z nią niewolnicze prace tak rozgniewały dwór i okoliczną ludność, że omal nie doszło do zamachu stanu. Cesarz jednak w porę wykrył spisek i stłumił go w zarodku. Budowę dokończono jeszcze za życia cesarza by mógł w ogrodach czytać poezję ze swoimi 104 konkubinami (na coś trzeba wydawać pieniądze poddanych, nie?) Co najśmieszniejsze - cesarz nazwał swój grób Khiem i zatytułował tak też epitafium, które sam napisał na swoją cześć… Khiem oznacza po wietnamsku ,,skromny" ;) 

I rzeczywiście przy całym rozmachu otaczających budowli, sam właściwy grób wypada ,,skromnie" - jest po prostu kamiennym sarkofagiem otoczonym gładkim murem, ale umówmy się… miał facet tupet ;) A co najlepsze, cesarz wcale nie został tam pochowany! Prawdziwe miejsce spoczynku jest owiane tajemnicą, bo Tu Duc'a pochowano z wielkimi skarbami. Wszyscy słudzy (ok. 200 osób), którzy brali udział w pogrzebie zostali ścięci… Jak na skromnego władcę przystało. 

 

Opuszczony park wodny

Skoro już jesteśmy w upiornych klimatach, to w Hue można zobaczyć opuszczony park wodny, który przyciąga instagramerów z całego świata. Teoretycznie wstęp do parku jest zakazany, ale przedsiębiorczy strażnicy wpuszczą każdego go da im 20k dongów. Mało tego! Jest nawet przygotowany pod turystów mini parking (10k dongów/motocykl)… na cmentarzu. Tak, żeby przed od razu wczuwać się w klimat;)

Zbudowane na obrzeżach miasta dawne centrum rozrywki miało być chlubą regionu, a okazało się klapą… Park działał tylko parę lat od 2001 r., a ponieważ nie wszystkie atrakcje zdążono zbudować na czas, odwiedzający szybko się nim znudzili i inwestycja okazała się nierentowna. Do tego doszły machloje ze sponsorami, zmieniający się wykonawcy i tym sposobem porzucono trwające prace budowlane, a park zamknięto w 2004 r.

Dziś miejsce to straszy rdzejącym żelastwem, potłuczonymi akwariami dawnego oceanarium i czuwającym nad całym tym bałaganem betonowym smokiem. Zmurszałe ściany pokryte są graffiti, a przejścia szkłem i krowimi plackami (tak, okoliczni mieszkańcy beztrosko pasą tam krówki), co tylko potęguje iście post-apokaliptyczny charakter tego miejsca. 

Zjeżdżalnie zarosły dżunglą, a w opuszczonych basenach kisi się mętna woda, w której do pełni klimatu brakuje tylko krokodyli… I jak głosi miejska legenda ponoć naprawdę tam żyły, póki nie zabrała je stamtąd PETA. Szkoda, bo może dobrze im było w dziecięcych brodzikach?

Zwiedzanie polega na obejściu jeziora dookoła, bo oprócz smoka, zjeżdżalni i amfiteatru nie zdążono nic więcej zbudować przed zamknięciem. Jest też parę creepy rzeźb, przez które na sam koniec ma się kolejną porcję ciarek. Nam przechadzka po opuszczonych instalacjach sprawił upiorną frajdę, ale nie wyobrażamy sobie spaceru solo w takim miejscu, a już na pewno nie po zmroku! 
Szkoda, że park jest dziś opuszczony, bo widać jaki teren miał potencjał i naprawdę mógł się stać atrakcją na światowym poziomie. Czemu tak się śpieszyli z otwarciem przed ukończeniem budowy? Przed kim i po co chciano zabłysnąć? 

 

Rzeka Perfumowa

Piękna nazwa, prawda? To rzeka, która przepływa przez Hue. Wzdłuż jej brzegu rozsiane są grobowce dawnych cesarzy, ale my wybraliśmy się nad nią oglądać zachód słońca, w miejscu, które polecił nam znów nasz nieoceniony host. Wzgórza nad rzeką pełne są bunkrów wojennych, ale dziś są popularnym miejscem spotkań i randek młodych Wietnamczyków, nie byliśmy więc jedynymi, którzy wpadli na pomysł pikniku w tym miejscu. Zaopatrzeni w bagietki, owoce, ciastka i ultraluksusowe serki Kiri (w Wietnamie są tak cenne, że trzymane są za ladą razem z alkoholem albo w specjalnych zamykanych kasetkach!) siedzieliśmy na stoku wzgórza czekając na romantyczny zachód słońca. Towarzyszyła nam nadzieja na piękny spektakl i… mlaszcząca obok para nastolatków z własnym koszykiem piknikowym i niezadowolonymi minami, że białasy odkryły ich miejscówkę.

Niestety po chwili wszyscy mieliśmy niezadowolone miny, bo słońce zaszło za chmurami nie pokazując nam nawet czerwonego fucka. Nie żałowaliśmy jednak wycieczki, po widok na rzekę był jak ze starodawnych obrazów, a obecne na wzgórzach bunkry i groby przydawały aury tajemniczości.

Był to nasz ostatni wieczór w Hue i nawet trochę żałowaliśmy, że nie mamy czasu zostać tu kilka dni dłużej. Hue ma w sobie coś jednocześnie swojskiego i eleganckiego, co mieliśmy ochotę poznawać dalej. Niestety harmonogram stawał się coraz bardziej napięty, a droga do przejechania na motorze długa. Musieliśmy odpuścić więc resztę grobowców i Świątynię Literatury, która też podobno jest warta zobaczenia. Nęciła nas też wizja zaliczenia wszystkich barów na deptaku, ale coż... może następnym razem się uda! 

Z Hue pokonaliśmy ponad 200 kilometrów motorem, z przystanMożkami w Dong Ha (gdzie znajduje się powojenna strefa DMZ, o której opowiemy w oddzielnym wpisie) i Dong Hoi (miasteczko, w którym nic nie ma, ale musieliśmy gdzieś odpocząć na trasie) aby dotrzeć do jednego z najpiękniejszych miejsc w Wietnamie, o ile nie na świecie - do Parku Narodowego Phong Nha.

 
 
 
 
Gdzie obecnie jesteśmy?
Szukaj po tagu
Obserwuj nas na Instagramie
Polub nas na Facebooku